Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/573

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Widzisz teraz moje dziecko, że nie brak tu nic prócz daty...
— Mój ojcze... mój ojcze... — łkała młoda dziewczyna, padając na kolana, bo nie miała siły stać — powiedz, że mi się śniło, że mnie prześladowało straszne widzenie, powiedz, że nie myślisz o śmierci!...
Jakób Lambert wyciągnął z uśmiechem rękę ku pistoletom, które-spoczywały w palisandrowem pudełku wybitem zielonem suknem. Wziął jeden z nich do ręki, odwiódł kurek i rzekł:
— W chwili gdy położę datę pod tem pismem, przyłożę do mojej skroni lufę tej broni... nacisnę... ot tu.... w tem miejscu, i dusza moja uleci w nieznane światy...
— Mój ojcze! — zawołała Lucyna głosem błagalnym — w imię nieba nie mów tak, bo mnie doprowadzasz do szaleństwa!... Dla czegóż to straszne postanowienie?...
— Ponieważ, jak ci powiedziałem, jest to jedyne rozwiązanie; rozwiązanie nieuniknione smutnego dramatu mojego życia...
— Nic ci nie przeszkadza żyć...
— Czy myślisz, że tak już nisko upadłem, iż mi się uśmiecha życie, nawet w czerwonej opończy galernika!?... Czyż i ty chciałabyś widzieć ojca swojego pracownikiem pontonów?... Nie moje dziecko, nie!... Lepiej umrzeć!... Sto razy lepsza śmierć niż hańba!...
— Ojcze mój!... cóż ty mówisz ciągle o galerach i hańbie!... Czyż nie jest w twojej mocy uniknąć jednego i drugiego...
Uczyń aby Piotr Landry był wolny!... Zapewnij mu, za Paryżom, za Francyą byt szczęśliwy i spokojny...