Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/504

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tedy jak sobie szedł z tego tryjatru po północy do domu, spać do pryncypała... posłyszał niby jakieś jęki co jakby z kanału wyłaziły... Przybliżył się więc na brzeg i przy świetle latarni gazowej, zobaczył jakiegoś człowieka co obydwoma nogami zaplątany w sznury któregoś statku, wyprawiał różne dziwy żeby się z nich wydobyć... Biedaczysko już niemógł pływać, więc ci go woda ciągnęła na dno, a on się bronił, jęczał i klął jak wszyscy djabli!...
— Jęczał! — wykrzyknął jeden z dwóch robotników których widzieliśmy kłócących się przed chwilą — Jęczał!... klął!... a więc nie był trupem!... tego przecież nikt nie za przeczy!... A widzisz!...
— Cicho tam! — krzyknął Piotr Landry.
Potem dodał zwracając się do Motyla.
— A ty smarkaczu jeden gadaj prędko co wiesz!... Twoje opowiadanie nas zaciekawia bardzo... ale nie zawracaj ino gadaj!...
Chłopiec dumny z uznania jakie jego opowiadanie uzyskiwało, nie dał sobie dwa razy powtarzać rozkazu i mówił dalej:
— Plantapot jest za mały, za słaby i za wielki tchórz żeby się sam porywać na taką robotę jak wyciąganie człowieka z takiej wielkiej filiżanki w jakiej się ten kąpał... Nie próbował nawet tego wcale, ale zaczął wołać ratunku z całej siły swoich płuc i gardła... a już jeśli mu czego brak ale tego to ni!... krzyczy jak orzeł!... Kto nie głuchy to go usłyszy ztąd do Bastylii...
— Na szczęście właśnie — mówił chłopiec po chwili — nieopodal przechodził patrol z dwoma policyantami i inspektorem... Otóż ów patrol usłyszał wrzaski Planta-