Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/473

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wszystko... Nic ci nie przeszkodzi w udzieleniu mu tych dobrych wieści jutro rano...
— O! nie będę tak długo czekała... ja mu to zaraz powiem... w twojej obecności... Zaraz go zobaczemy...
— Gdzież on jest?...
— Nad portem... blisko statku... chciał mi towarzyszyć... czeka na mnie...
Jakób Lambert zbladł nagle.
— Po pioruna!... — wyszeptał — jakaś fatalność!... W chwili gdy sądziłem się zupełnie bezpiecznym, niebezpieczeństwo powstaje nowe!
Córka domyśliła się raczej niż dosłyszała co mówił jej ojciec...
— O mój Boże! — zawołała — jakież to znowu niebezpieczeństwo?... cóż niem grozi?
— Grozi niem Piotr Landry!...
— Jakto?...
— Podmajstrzy, stojąc przy statku, mógł podchwycić część strasznej tajemnicy, której nikt znać nie powinien!... Któż mi zaręczy, że on nic nie słyszał?... ani krzyku Mąugirona, ani twojego?!...
— Uspokój się, mój ojcze — odpowiedziała Lucyna żywo — Piotr nic nie słyszał, ręczę... jestem pewną...
— Zkądże ta pewność?...
— Znam zbyt dobrze tego zacnego człowieka, i ty go znasz także!... bez wahania rzuciłby się w ogień lub wodę dla mnie... Gdyby jakiś hałas niepokojący, niewytłomaczony, uderzył o jego ucho, byłby odłożył na stronę wszelki szacunek dla ciebie i wszedłby na statek nie troszcząc się o to czy ci to się podoba, a nawet pod wpły-