Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/412

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

portu, paląc fajki, przed ścianami domów w sąsiedztwie zakładu będących.
Było ciemno już od dawna — godzina dziewiąta wybiła — przechodnie rzadko już tylko ukazywali się na wybrzeżu.
Robotnicy zatrzymali się na przeciw Tytana, który łańcuchami był przywiązany do bulwaru portowego!
— Niech cię diabli!... — zawołał jeden z nich — jak już ma być ładna bestya to niech będzie taka jak ten — „Tytan.“
— Prawdziwa łupina orzecha!... — odrzekł drugi śmiejąc się — cacko! Tylko puścić na korytko z wodą... Niechby pływało!... Niech się dzieci bawią!...
— Łajdak — odpowiedział pierwszy — bo ile to trzeba towaru, żeby brzuch takiej szelmy naładować!...
— Widać, że żarłoczysko ma wściekły apetyt!...
— Oho! panie! pół setki bali bierze na jeden kęs!...
— Z tego drzewa co on na raz przywiezie dużo się zrobi domów i płotów i dużo z tego będzie pieniędzy!...
— Jak się pomyśli, że trzeba będzie jutro przenieść to wszystko drzewo na naszych plecach, ze statku na skład, to aż mrowie przechodzi i nogi drżą pod człowiekiem!...
— Co prawda to prawda... będzie robota ciężka!
— Ciężka bo ciężka!... a pryncypał będzie sam stał nad nami przy robocie, i będzie na nas patrzał jak sroka w kość!... A jak pryncypał sam stróżuje jak pies, to nie ma sposobu odpocząć ani chwili... ani nawet na tyle, żeby kichnąć swobodnie!...
— Temu nikt nie wytłomaczy co to znaczy odpoczy-