Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ja nic nie zapominam, panie Andrzeju — jąkał podmajstrzy skromnie — nie potrzebuję aby mnie nawoływano do porządku, z którego nie myślałem wcale wychodzić, i wiem dobrze, że mało tu znaczę... Jeżeli mogłem sobie pozwolić pytać pana, to dla tego, że jest tu młoda panienka... dobry anioł... — to pan sam dałeś jej to miano, a ja myślałem, że do tej młodej panienki należały pana serce i dusza, wszystkie pańskie myśli, wszystkie pańskie czynności. Dla tego to widząc pana wracającego o tak późnej godzinie, nie mogłem się nie zdziwić, nie zmartwić a nawet... bo po cóż mam to taić, nie byłem w stanie zapanować nad sobą i nad gniewem moim... Pan jesteś moim zwierzchnikiem, panie Andrzeju, winienem panu szacunek i nie powinienem wglądać w pana czynności, to jest prawda... Upewnij mnie pan, że nie myślisz o pannie Lucynie, że nie będziesz nigdy o niej myślał, że żadna myśl małżeństwa z nią, nie istniała, i nie urodzi się w twojej głowie, a ja ci przysięgam, że nic a nic mnie niepokoić ani obchodzić nie będzie, gdzie przepędziłeś pan noc, ani też z kim ją spędziłeś...
Pan de Villers zdawał się być rozgniewanym; szarpał rękawiczki w ręku, zębami przygryzał pobladłe wargi.
— Jużem ci raz zabronił — rzekł po chwili milczenia, głosem suchym i surowym a nawet wzgardliwym — zabroniłem ci łączenia imienia mojego z imieniem panny Lucyny Verdier!... Ale upór twój w niedającem się zrozumieć nieposłuszeństwie, zmusza mnie do powiedzenia ci żeś sobie przywłaszczył nad mojemi uczuciami kontrolę, która mi jest nieprzyjemną i która mnie drażni!... Jesteś niczym dla panny Verdier... niczem jak tylko robotnikiem