Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ski to nie!... Zdaje mi się żeśmy jeszcze nigdy nie paśli razem świń...
Cierpliwość eleganckiego młodzieńca zaczęła się wyczerpywać.
— Chciałem obrócić to wszystko w żart — powiedział — ale dosyć już tego!... nawet za wiele!... usuń się z drogi!... sam się zaanonsuję!...
— Niepodobna... jestem psem, stróżem domu, i nikt nie przejdzie... ale, jeżeli w interesie drzewa pan przychodzisz, to mogę pana oprowadzić po składzie, i wskazać panu ceny tak dobre jak ktokolwiek bądź inny...
— Bardzo dziękuję ci za twoje usługi, mój poczciwcze!... — odparł Maugiron szyderczo — interesa jakie mnie sprowadzają, nie załatwiają się z robotnikami, ale z właścicielami... Powtarzam ci, że chcę się widzieć z panną Verdier...
— A ja panu powtarzam, że jest zajętą, i że przeszkadzać jej nie myślę...
Maugiron skrzyżował ręce na piersiach.
— Co to jest!... co to ma znaczyć!... — wykrzyknął. — Zkąd to zuchwalstwo!...
Piotr spuścił głowę i odpowiedział:
— Pies stróż, nie jest zuchwałym jeżeli pokazuje zęby ludziom podejrzanym.
Maugiron zadrżał, powieki rozwarły mu się, co znamionowało u niego silne rozdrażnienie.
— Ludziom podejrzanym!... — powtórzył głosem mniej pewnym niż przed tem. — Czy dla ciebie jestem podejrzanym człowiekiem!...
— I bardzo nawet!...