Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jest więc pan zupełnie pewny istnienia tego dziecka?
— Zdaje mi się że tak, i chciałbym zapewnić się, że się nie mylę. Czy nie moglibyśmy obejrzeć tego biurka o którym mowa, Honoryuszu?
— Dla czego nie? Masz pan do tego wszelkie prawo... Jesteś pan u siebie!
— Nie jestem wcale u siebie, nie mam prawa do niczego, i mieć nie chcę.
— Jednakże...
— Powiedziałem ci już raz, przerwał doktór — powiedziałem, że Gilbert de Vadans, brat zmarłego hrabiego Maksymiliana nie żyje! Powtarzam ci raz jeszcze i proszę, żebyś odtąd pamiętał o tem... Jednocześnie proszę cię o obejrzenie tego biurka w mojej obecności...
— Chodźmy panie...
Honoryusz zaprowadził Gilberta do pokoju, w którym hrabia oddał ostatnie tchnienie.
Pokój ten znamy. Tam to właśnie, około śmiertelnego łoża, czytelnik widział jak Filip ukradł testament swego wuja.
W pokoju wszystko było uporządkowane.
Jedno tylko biurko i pulpit na niem stojący, pozostały w tym samym stanie, jak w chwili śmierci hrabiego.
Pióra, lak leżały tam dotychczas. Stary sługa porządkując pokój, podniósł i położył na biurku arkusz bibuły, rzucony przez Filipa na ziemię poza biurko.
— Oto jest ten sprzęt — rzekł Honoryusz do Gilberta, którego łzami okryte oczy patrzały na łóżko na którem brat jego zasnął snem wiecznym.
Gilbert zwrócił się do Honoryusza:
— Czy masz klucze? — zapytał go.
— Są w zamkach — odrzekł kamerdyner.
— Zobacz więc czy to biurko nie zawiera czasem jakich papierów odnoszących się do tego czego poszukuję.
Honoryusz przejrzał wszystkie szuflady. Nie zawierały one nic coby mogło przedstawiać jakikolwiek interes. Kamerdyner wtedy podniósł wieko pulpitu hebanowego inkrustowanego miedzią.
Kilka arkuszy bibuły zsunęło się na ziemię.
Gibert schylił się aby je podnieść i z roztargnieniem spojrzał na hieroglify prawie nieczytelne, którem i były okryte.
Nagle zadrżał, tak samo jak przedtem zadrżał Filip de Garennes, i spojrzał uważniej.
Litery cokolwiek nie jasne, lecz nie trudne do odczytania, formowały, czytając z prawej do lewej ręki, ten krótki frazes:

To jest mój testament“.

— Wszak to nie złudzenie. Najwyraźniej cztery słowa: „to jest mój testament!’* — mówił do siebie brat Maksymiliana.
Poczem rzekł głośno do Honoryusza:
— Cóż znalazłeś cokolwiek?...
— Nic, panie doktorze...
— Ani testamentu, ani notatki odnoszącej się do istnienia testamentu?
— Nie, nie ma nic podobnego.
Gilbert złożył arkusz bibuły, ze śladami pisma i włożył je do kieszeni, podczas gdy Honoryusz zamknął pulpit, i rzekł:
— Wszak mówiłeś, że mój siostrzeniec Filip de Garennes przebył kilka godzin w tym pokoju?
— Tak, panie.
— Sam?
— Z panią baronową, swoją matką.
— W nocy, czy w dzień?
— W połowie w nocy, a w połowie w dzień.
— A kiedy wyszli z pałacu?
— Po wyniesieniu zwłok mego nieodżałowanego pana... przed wczoraj o czwartej popołudniu.