Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sób odbyło się przewiezienie zwłok z Paryża do Compidègne?
— W furgonie przedsiębierstwa pogrzebowego. Takie jest rozporządzenie policyi.
— Wiem o tem, ale czy furgon, przewieziony był koleją żelazną, czy też końmi.
— Tego niewiem panie.
— Jakże się o tem można dowiedzieć?
— Zapytując w biurze przedsiębierstwa pogrzebowego w Paryżu. Wszelkie tam panu dadzą wyjaśnienia.
— To prawda... dziękuję panu.
Gilbert wyszedł z cmentarza i udał się do miasta, mówiąc do siebie:
— Nie ulega wątpliwości, że zamiana dokonaną była podczas drogi... Inaczej być nie mogło...
Brat Maksymiliana szedł prędko, kierując się ku przedmieściu, gdzie osiemnaście lat temu widzieliśmy go stukającego do drzwi mieszkania Honoryny Lefebvre.
Szukał domu który dobrze pamiętał.
Domu nie było. Na miejscu na wpół walącej się chałupy, zajmowanej niegdyś przez Honorynę, stał nie wielki budynek prawie ładny.
— Kazała pewno przebudować, za pieniądze które jej dałem... — myślał doktór.
Zbliżył się do drzwi i zadzwonił.
Drzwi otworzył jakiś staruszek i zapytał:
— Czego pan sobie życzy?
— Szukam — odpowiedział Gilbert — niejakiej Honoryny Lefebvre, i jak się zdaje omyliłem się...
— Nie omyliłeś się pan bynajmniej, dom pani Honoryny Lefebvre, tu był właśnie, kupiłem od niej grunt i kazałem przebudować...
— Dawno temu?
— Siedemnaście, czy osiemnaście lat.
— I pani Honoryna nie mieszka już w tej okolicy?
— Nie mieszka już wcale w Compiègne.
— A czy nie wiesz pan gdzie mógłbym ją znaleźć?
— Kiedy pani Honoryna sprzedała mi swoją własność wybierała się, jak mi mówiła, do kraju zkąd pochodzi i tam stale osiąść zamierzała... jak się zdaje spadła na nią jakaś mała sukcesya.
— A czy wiesz pan gdzie ten kraj leży?
— Wiem bardzo dobrze, ponieważ tam posłałem pieniądze, które jej się odemnie należały za sprzedaną własność. Miejscowość ta nazywa się Vic-sur-Salon, jestto wioska pomiędzy Joigny i Auxerre.
Doktór Gilbert notował to wszystko w swoim portfelu.
— Bardzo panu jestem obowiązany, kochany panie — rzekł do staruszka Gilbert kłaniając mu się — udam się do Vic-sur-Salon.
Opuściwszy przedmieście powrócił do miasta.
Idąc rozmyślał:
— Nagły jej wyjazd osiemnaście lat temu łatwy jest do wytłomaczenia. Obawiając się mego brata, opuściła tę okolicę z pieniędzmi które odemnie dostała... Zapewne nie wie co się stało z Joanną... Maksymilian w pierwszej chwili szalonego gniewu, zdusił może nieszczęśliwe dziecko, lub też kazał je wychowywać zdala od siebie? Jakim sposobem przekonać się o tem? Zanim się udam do Paryża, muszę starać się wszelkiemi siłami dowiedzieć się... Być może dziecko jeżeli żyło, zostało zapisane w księgach stanu cywilnego.
Gilbert udał się do merowstwa Compiègne, i wszedł do biura urodzeń. Tam znalazł młodego urzędnika bardzo uprzejmego.
— Czem mogę panu służyć, kochany panie? — zapytał urzędnik ż uśmiechem, gdyż przy swem monotonnem codziennem zajęciu, a raczej quasi-próżnowaniu, każda wizyta, szczególniej obcego, stanowiła pożądaną dystrakcyę.
— Przychodzę nadużyć pańskiej grzeczności kochany panie... — odrzekł doktór.
— Proszę pana bardzo i owszem. Jestem całkiem na pańskie rozkazy.


XXII.

— Muszę z panem pomówić o rzeczach z przed osiemnastu lat... — rzekł doktór Gilbert.
— Jestem w merowstwie dopiero od lat pięciu... zauważył urzędnik.
— Wszystko to jedno... aby mi odpowiedzieć dość będzie rzucić okiem w księgi stan u cywilnego.
— A czego się pan chce dowiedzieć?
— Czy jedno lub kilkoro dzieci zostało zapisanych w księdze urodzeń, 17 lub 18 grudnia 1863 roku... chodzi o sprawę sukcesyjną...
— Mówisz pan 17 lub 18 grudnia 1863 roku?
— Tak jest panie...
— Księgi z tego roku są w archiwum. Zechciej pan usiąść i chwilkę poczekać... Uczynię wszystko żeby pana zadowolić.
Młody urzędnik zawołał woźnego i rzekł mu:
— Rene, idź proszę do archiwum i poproś dla mnie o księgę urodzeń za rok 1863.
Woźny wyszedł.
Gilbert wziął krzesło i czekał milcząc.
Oczekiwanie, zresztą niedługo trwało.
Po upływie dziesięciu minut woźny ukazał się z księgą wziętą z archiwum i położył ją na biurku przed urzędnikiem.
Urzędnik otworzył ją zaraz.
Doktór wstał i zbliżył się.
— Zaraz się dowiemy, kochany panie — rzekł urzędnik przewracając karty — oto miesiąc grudzień...
Gilbert pozornie bardzo spokojny, w rzeczywistości straszny uczuwał niepokój.
— Siedemnastego grudnia... — mruczał urzędnik. Jedna tylko jest deklaracya pod tą datą.
— Jakaż? — zapytał doktór z żywością.
— Dziecka płci żeńskiej, urodzonego z hrabiego Karola Maksymiliana de Vadans i Joanny de Viefville jego małżonki... Dziecko zapisane zostało pod imieniem Genowefy. Ojciec stawił się osobiście w towarzystwie dwóch świadków... Oto jego podpis... Czy o tem chciał się pan dowiedzieć?
— Tak... — odrzekł Gilbert, którego twarz przybrała wyraz niezmiernej radości, potem dodał: — Czy zechciałbyś pan, wydać mi kopię tego aktu urodzenia?
— Czy chcesz pan ażeby ta kopia była legalizowaną.
— Koniecznie panie.
— W takim razie nie może być na dziś gotową z powodu formalności, które należy dopełnić.
— Czy byłbyś pan łaskaw, przysłać ją do mnie przez pocztę?