Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kiedy się do niego zbliżali, Gilbert rzekł do swych towarzyszy:
— Panowie nie możecie już powrócić pociągiem, ale ja mam powóz, który odwiezie nas do Paryża. O wielu jeszcze rzeczach mamy z sobą do pomówienia.
Umówił się ostatecznie z sądownikami, co do środków, o rezultatach których, czytelnicy wkrótce się dowiedzą.
Postanowiono, że szef Bezpieczeństwa, doktór i Raul pozostaną w Nogent, i że izba stawiająca w stanie oskarżenia, postanowi co do sprawy pana de Challins.
Szczegółowe polecenie co do furgonu przedsiębiorstwa pogrzebowego, zostało wydane przez szefa Bezpieczeństwa prokuratorowi Rzeczpospolitej.
Poczem ten ostatni wraz z sędzią śledczym, wsiedli do powozu Gilberta, aby powrócić do Paryża.
Raul rzekł do Vendama:
— Tutaj noc przepędzimy... Jutro doktór wyda ci rozkazy...
Udali się do pokoi przygotowanych za staraniem młodego człowieka.
Lokaj Filipa wydawał się cokolwiek uspokojonym.
Możemy jednak twierdzić, że nie spał wcale tej nocy.


Pani de Garennes wraz z synem, po zadaniu ostatniej dozy trującego napoju Genowefie, zamiast położyć się do łóżka, udali się do salonu i tam oczekiwali przygotowanego przez siebie rozwiązania.
— Za godzinę, rzekła baronowa, pójdziemy zobaczyć co się dzieje...
Filip zaledwie rozumiał, co do niego matka mówiła.
Myślał o kuzynie Raulu; zapytywał siebie bez przestanku, z zakłopotaniem coraz wzrastającem:
— Chyba nie odebrał mojej depeszy? Dla czego nie przyjeżdża?
Ponure myśli ogarniały go.
Baronowa naznaczyła sobie godzinę oczekiwania, zanim powróci do pawilonu.
Dwadzieścia minut zaledwie upłynęło, kiedy rozdzierające skargi, a zaraz potem krzyki żałosne, rozległy się wśród milczenia nocy...
Filip i baronowa zerwali się z miejsc, nadstawiając uszy z zadziwieniem.
Po przerwie milczenia, krzyki dały się słyszeć na nowo, bardziej jeszcze żałosne i złowrogie.
Kamerdyner udający się do swego poddasza, wbiegł blady.
— Pani baronowa słyszy te jęki? wyjąknął.
— Słyszymy je, lecz nie pojmujemy zkąd mogą pochodzić...
— Z pokoju panny Genowefy.
— Ah! mój Boże! biedne dziecko!! — rzekła pani de Garennes, grając komedyę smutku. — Ona kona, być może. — Biegnijmy prędko!
Służący wziął światło i poprzedzał baronowę i jej syna.
Głuche jęki zastąpiły krzyki.
Filip drzwi otworzył i wszedł pierwszy.
Genowefa w napadzie strasznych konwulsyj, wiła się na łóżku.
— Ah! wyjąknęła pani de Garennes. — Biedną dziecko... kona!!