Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XLV.

Pozostawiliśmy Raula de’Challins, błąkającym się po brzegu Marny, w okolicy willi pani de Garennes.
Czekał aż do godziny dziesiątej, poczem zbliżył się do muru parku.
— Jeżeli postawiono straż i dzisiejszej nocy, mówił sobie, coby mnie bardzo dziwiło potem co się dzisiaj stało pomiędzy mną a moją ciotką, to zapewne w tem samem miejscu. P ark jest wielki i i nie podobna strzedz go ze wszystkich stron. Należy przebyć mur gdzieindziej... wejść muszę, cokolwiekby się stać miało... Aby zobaczyć Genowefę, choćby na pięć minut, nie wahałbym się narazić życia.
Idąc wzdłuż muru, który oddalał się od cokolwiek brzegu rzeki, doszedł do jednego z rogów i znalazł się na świeżo zoranej ziemi.
Od czasu ostatniej burzy, słońce miało czas wysuszyć grunt i tłusta ziemia była tak twardą, że nie przylegała do podeszwy butów i nogi nie pozostawiały prawie śladów.
Zarówno jak pierwszego dnia Raul szukał miejsca, w którem wdrapanie się na mur byłoby jeśli nie łatwem, to przynajmniej możliwem. Jednakże gładka powierzchnia muru, uniemożebniała wszelkie usiłowania, i zaczął tracić nadzieję, kiedy nagle napotkał palisadę, dzielącą dwa pola lucerny i przypartą do muru parku za pomocą mocnego słupa głęboko wkopanego w ziemię.
Nie tracąc czasu na zastanawianie się, Raul użył wierzchołka słupa za punkt oparcia i dostał się z łatwością na wierzch muru.
W tedy począł działać z przezornością.
Przedewszystkiem rzucił badawcze spojrzenie na wnętrze parku i nasłuchiwał przez czas jakiś.

wszystko było nieruchome i milczące.
Przeczekawszy tak kilka minut, młody człowiek uspokojony, przełożył nogę przez mur, i objął rękami drzewo znajdujące się w pobliżu i zsunął się do parku bez trudu i niebezpieczeństwa.
Słuchał znowu, — pewny nakoniec, że nikt go nie śledzi, skierował się wolnym krokiem i pocichu w stronę pawilonu.
W chwili zbliżenia się do trawnika, w pośrodku którego wznosiły się obie budowle, ukrył się po za krzakami i przypatrywał się oknom.
Okna Genowefy słabo były oświecone i żaluzye były otwarte.
— Jakim sposobem uprzedzić ją, że ja tu jestem, zapytywał sam siebie Raul.
Zastanawiał się przez chwilę i nakoniec, starannie ukrywając się w cieniu drzew, zbliżył się, podniósł cokolwiek drobnych kamyków i rzucił je w jedno z okien.
Kamyki uderzajc o szyby wydały suchy odgłos.
Pan de Challins czekał.
Żaden ruch nie dał się dostrzedz wewnątrz pawilonu, powtórzył więc tęż samą operacyę.
Genowefa nie spała, ale była w stanie zupełnej bezwładności.
W chwili, kiedy poraz pierwszy szaber rzucony przez Raula zabrzęczał na szybach, spojrzała ku oknu oczami błyszczącemi od gorączki.
Nie zdawała sobie sprawy z tego co słyszała.
Może ten dźwięk był wytworem jej imaginacyi.
Parę minut upłynęło, dziwny ten brzęk powtórzył się.
Jak błyskawica rozświeca nocne ciemności, nagła myśl błysnęła w umyśle biednej chorej.
— To Raul... rzekła do siebie z przerażeniem. Szalony!! Poraź drugi naraża się na śmierć.
Czerpiąc w swem przerażeniu sztuczną siłę, w stała z łóżka, owinęła się szlafrokiem, zawlokła się do drzwi korytarza oszklonego, prowadzących do pokojów baronowej i drzwi te na klucz zamknęła.
Kończyła tę pracę z wielkim trudem, kiedy po raz trzeci ziarnka piasku uderzyły w szybę.