Strona:PL Wrzesień - Lord Byron.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ranki weszły, minęły, ale dnia nie było —
I wszystkie namiętności zatłumiła trwoga.
Serce rodu ludzkiego jedną żądzą biło,
Cały ród ludzki prosił o jedno u Boga:
O światło...
Wszystko płonie. I wspaniałe gmachy
Panów koronowanych, i wieśniacze dachy,
Domy świata całego jako lampy płoną,
Miasta nakształt ogromnych stosów zapalono,
I tłum ludzi dokoła pożaru się tłoczy:
Chcą jeszcze raz ostatni zajrzeć sobie w oczy.
O, jak zazdrości godni ci, co się przywlekli
Przed oblicze ognistej Etny albo Hekli!
Jak błogosławią wieczne wulkanów pożogi,
Wszyscy, z jednem uczuciem nadziei i trwogi!
Rzucono ogień w puszcze i doczesnym blaskiem,
Puszcze gorą, ciemnieją i walą się z trzaskiem.
Zaryły się w popiele drzew strawione czoła
I zagasły na wieki.
Znowu noc dokoła;
I twarz ludzi z rozpaczy nie po ludzku błyska,
Odbijając ostatnie promyki ogniska.
Jedni padli i, oczy schowawszy, łzy leją,
Drudzy, na chudych łokciach podparłszy się, śmieją.
Ten biega tu i ówdzie, suche żagwie zbiera,
Karmi niknącą iskrę i w niebo poziera;
Nieporuszone widzi czarnych chmur zasłony,
Jak kir nad nieboszczykiem światem rozciągniony;
Znowu pada, i bluźni, i w piasku się ryje,
Targa włos, zgrzyta zębem, ręce gryzie, wyje.
Dzikie ptactwo strwożone, skrzydły obwisłemi
Mocując się daremnie, czołga się po ziemi.