Strona:PL Wilk, psy i ludzie. W puszczy (Dygasiński).djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to. Ale Maciek w mgnieniu oka pochwycił go za czuprynę i powalił na ziemię, wołając:
— Będziesz ty pustował, sobacza? Krzywa ci co ta biedna kobiecina?... Hę?...
Porwał się z ziemi Kuba, uchwycił w pas Maćka i poczęli się gwałtownie szamotać z sobą; atoli jeden drugiego nie zdołał przemódz; zgrzali się ogromnie, zasapali w złości, wreszcie puścili się pędem ku wsi, robiąc nogami umyślnie dużo kurzawy po drodze.
— Bez co ty, Maciek, broniłeś tej czarownicy? — zapytał Kuba.
— Czy ja wiem, bez co? Tak mi jej czegosik markotno; nie chcę, żebyśta ją bili!
— No, no, dziękuj Panu Jezusowi, com dzisiak nie przy sile, bobym cię dopiero zeprał i nabiłbym to babsko! — zawołał Kuba.
— Pleć baja, kiej ci widno! Myślisz, że jabym się bał takiego, jak ty, pępa?... Widzisz, Kuba, Marcycha mówiła gadkę o wojakach i bez tom jej bronił... Bawmy się w wojaczkę! Siadać na konie i jazda!...
Teraz wszyscy trzej chłopcy siedli na drewniane kije i poczęli defilować; na przędzie jechał Maciek, głośno przytupując bosemi nogami i udając, że drewniany koń jego wierzga.
A Marcycha rozmawiała na grobli sama z sobą, to się uśmiechała, to płakała znów:
— Jezus Marya!... Jaka tu była straszna wojna. Strzelali, bili się, świeciły szabelki, skakały koniki... Poszli w Trytwę!...
Usiadła na grobli i wołała tęsknym głosem:
— Stasiu!... Stasiu!...
Potem zerwała się i biegła ku pustej karczmie; po drodze spotkała pannę Leontynę i strzelca; wpatrzyła się w nich wzrokiem osłupiałym, pytając:
— Czy tu była wojna? Strzelali?...
A kiedy nie otrzymała odpowiedzi, szła dalej;