Strona:PL Wiktor Gomulicki - Wspomnienia niebieskiego mundurka.djvu/099

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wraca umyślnie zaułkami, aby mu koledzy śmiechem niewczesnym nastroju duszy nie psuli.
Wieczorem, zanudza domowników strofami: »Cicho skradł się wiek sterany...« »Kiedy oczy śmierć zaciemi...« — przyczem stara się naśladować najwierniej jęczący głos i teatralną wymowę nauczyciela. Zauważa przytem, że jego deklamacya wzrusza silnie matkę, która prosi go, żeby »dał pokój tym strasznym wierszom«, i która potem odkłada robotę, twarz ukrywa w dłoniach i siedzi długo w milczącej zadumie...
Napełnia go to dziwnem, obcem mu dotąd uczuciem: zaczyna poznawać potęgę słowa. Z szacunkiem myśli o poezyi i o swym starym nauczycielu.
Ale i ta poezya i ten nauczyciel niepokoją go swą nadzwyczajną nieprzystępnością. Niema sposobu zbliżenia się do nich...
Nieprzystępny jest zwłaszcza nauczyciel. Inni, choć otoczeni powagą, choć po jowiszowemu brwi ściągający, choć zamieszkali na wyżynach, oku chłopięcemu ledwie widnych, zstępują jednak niekiedy na ziemię, przemawiają, żartują, gotowi są nawet figlować, jak zwykli ludzie. Jeden Skowroński występuje zawsze w roli półboga.
Gdy wykłada, nie patrzy na uczniów. Ciężkie, głośne, starannie odmierzone słowa rzuca w przestrzeń. Nawet, gdy uczeń wydający lekcyę stoi tuż przed nim, nie widzi go, nie chce widzieć. Oczy