Strona:PL Walter Scott - Czarny karzeł.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ  IX.

Obronny zamek, do którego teraz przybyli, miał powierzchowną postać czworogrannéj ponuréj budowy. Mury niepospolitéj grubości, oknami były zaopatrzone, albo raczéj dziurami, które zastępowały miejsce okien, i jak się zdawało bardziéj służyły do strzelania z nich w czasie oblężenia, niż do wpuszczania do wieży powietrza i światła. Nad murami widać jeszcze było po wszystkich stronach, małe strzelnice; oprócz tych dopomagał do obrony parapet z dużych siwych kamieni, pod niemi się wznoszący. Jedna tylko wieża, któréj brama była okuta gwoździami żelaznemi, sterczała nad murami, i zostawała wewnątrz przez ślimakowe kręcone schody w związku z dachem. Niektórym z tłumu zdawało się, że w téj wieży zobaczyli kogoś ukrywającego się w celu uważania ich poruszeń, i w mniemaniu tém tymbardziéj utwierdzeni zostali, gdy przez ciasną strzelnicę ujrzeli kobiecą rękę, która powiewała chustką, jakoby dla dania im znaku. Halbert nie mógł posiąść się z radości:
— Jestto ręka mojéj Gracy, — zawołał, — gotówbym przysiądz, gdyż ją rozeznam między tysiącem! Już ją uratujemy, przyjaciele! gdyby nam przyszło nawet wieżę do ostatniego kamienia rozrzucić!...
Ernseliff wątpił wprawdzie o możności, żeby oko nawet kochanka, w takiem oddaleniu potrafiło dojrzeć rękę pięknéj dziewczyny, ale nie chciał nic powiedzieć, coby jego przyjaciela ożywione nadzieje zniszczyło. Jednocześnie po krótkiéj naradzie, postanowiono wezwać oblężonych do poddania się.
Krzyki tłumu, i odgłosy kilku rogów sprowadziły