Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czyna wychyliła się z loży i z zaciśniętemi pięściami wołała:
— Bydlę! Oćwiczyć go batami!
I z wielu już stron krzyczano niecierpliwie:
— Innego byka! Ten nic niewart, zły! Innego!
Wrzask podnosił się coraz większy, rzucano już w niego kapelusze i laski, plwano wzgardą, gdy byk jakby oprzytomniał, i lawina nie stacza się tak błyskawicowo, jak on runął na kapy i banderillerów.
Krzyk trwogi wydarł się ze wszystkich piersi.
Zdążyli jednak uciec, a on kłębił się jak trąba powietrzna, szalał, gonił ludzi, porywał rogami kapy, rozpruwał konie niby puste pęcherze, obalał, tratował z nienawiścią, powracał i jeszcze dobiegał i tłukł, i skrwawiony, zdziczały, dyszący mordem, przelatywał arenę z głuchym tętentem i nawracał tak szybko, skręcał tak niespodzianie, bił tak wściekle, że co mgnienie kapy i banderillerzy rozpierzchali się, jak kury spłoszone.
Wkońcu już cyrk zaczął świstać i drwić:
— Tchórze! Krowy wam oprowadzać! Mulnicy! Oślarze!
Wtedy wystąpił jakiś banderilleros, blady jak trup, i poszedł naprzeciw, jakby na śmierć pewną.
Cyrk oniemiał ze wzruszenia.
A on sto razy rzucał się prosto na rogi i chybiał, ledwie życie unosząc, aż wreszcie jakimś rozpaczliwym ruchem wbił mu dwie chorągiewki.