Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/075

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

siącami głosów i przewalał się w ciemnościach, jak spętane i rozjuszone bydlę…
Niekiedy trzaskały pioruny, niekiedy przelatywały trwożne błyskawice, a w tem bolesnem lśnieniu wody zdały się sięgać nieba, rozchwiane góry spadały potrzaskanemi kadłubami, tysiące widzów zawodziło przerażający tan, tysiące wodnych wulkanów rzygało spienionemi falami, nieprzeliczone ciżby, nieprzejrzane stada potworów kłębiły się z szumem, chlustały z wyciem, gryzły się z przerażającym kwikiem, pożerały się z wściekłością, jak oszalałe hordy wielorybów.
Ziemia drżała od bicia fal, huragan wył na wybrzeżach, przerażenie dygotało we wszystkiem, i rozpacz zielonawemi oczami błyskawic darła się między skałami, jakieś głosy strachu, głosy obłędne, pijane przerażeniem szarpały się z huraganem.
— Matka! — krzyknęła naraz strasznym głosem.
Ale matka nie wróciła jeszcze.
Zamykano hotel od morza, tarasowano drzwi i żelazne okiennice, ludzie biegali gorączkowo, krzyki przyciszone, trwożne, nasiąkłe łzami, brzmiały wśród łomotów oceanu i jęków ziemi.
Dzwon wciąż huczał jękiem rozpaczy.
Stali na deszczu, trzymając się jakichś kamieni, zapatrzeni osłupiałemi z trwogi oczami w rozszalałą burzę, nieprzytomni zgoła.
Płacze kwiliły w ciemnościach, jakieś Bretonki klęczały na wybrzeżu, odmawiając głośno, roz-