Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/060

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nosiły ich na grzbiety spienione i zwalały w nagie rozwarte otchłanie, rzucali się tam z okrzykiem uniesień i wśród dzikiej wrzawy oceanu, wśród wirów, tryskających pióropuszami pian, wśród spiętrzonych i rozwalających się w bryzgi wód i wśród krzyków mew, kołujących tuż nad nimi, przyciskali się do siebie, namiętnie chwytając wpół, że padali ciężko, aż w samą głąb oceanu; to uciekali od siebie w rozkrzyczane odmęty, aby się znów znaleźć, znów chwytać, znów opasywać rozgorzałemi ciałami i wrzeć rozszalałym warem radości.
Ledwie już dyszeli z upojenia, przeniknięci szaloną mocą istnienia, pijani ruchem, oślepli od słonych bryzgów, rozkołysani, jak ocean, i tak pełni mocy i pożądań, że co chwila rzucali się głowami naprzód, pod każdą wstającą falę, aby prawie na dnie, w zielonawych ciemniach chwytać się oślizgłemi, głodnemi rękami, zwierać się w strasznych uściskach i z niemym krzykiem szaleństwa wychlustywać na powierzchnię.
— Zostań! Nie jedź! — szeptał niekiedy resztkami świadomości.
— Kocham cię, goń! — wołała, uciekając na jakąś skałę, jeszcze wystającą nad wodą i rzucając się z niej nurkiem, że skoczył za nią, pochwycił namiętnie i wyniósł z toni, jak trzepiącą się rybę.
— Szaleję! — dyszał płomiennie nad jej twarzą, ale dziewczyna wyrwała mu się z ramion,