Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/043

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wyjdźmy na szosę, wyjdźmy! — prosiła omdlałym głosem.
Na szosie wlókł się jeszcze zapach spalonej nafty, wraz z tumanem kurzów i dymu, turkot ścichał woddali.
Pusto było i tutaj, szeroka, biała wstęga szosy pławiła się w słońcu i leżała, jakby omdlewając z gorąca, ostre światło boleśnie raziło oczy. Przysiedli na stopniach jakiejś kapliczki, jakby w głębokiej niszy z bluszczów, za nimi stała granitowa Madonna, ledwie widna z zieleni.
Byli bardzo zmęczeni, duszący upał lał się ogniem z bladego nieba, suche, rozpalone powietrze zatykało oddechy; siedzieli chwilę, dysząc ciężko i nie patrząc na siebie, naraz objął ją ramieniem i szepnął:
— Mery!
— Kocham!
I nic więcej, usta się ich zwarły z żarłoczną rozkoszą, ramiona się oplotły z taką mocą, że stopili się jakby w jedno nieugaszone pragnienie, w jeden niemy i oszalały uścisk miłości, iż zgoła przepadli w sobie na długą chwilę… Padli wreszcie obok siebie, niemal omdlali z wyczerpania, nieprzytomni i poślepli, on ciężko dyszał, nie mogąc słowa wydobyć, a ona buchnęła płaczem.
— Cicho! Mery! — uspokajał ją, nie wiedząc, co mówi, ale, gdy chciał ją znów objąć, wyrwała mu się z ramion i pobiegła naprzód, zabraniając iść przy sobie, że szli po obu stronach drogi, przy-