Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/040

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pójdźmy naprzeciw mamy, upał już jest nie do zniesienia.
— To pójdźmy naprzełaj, cieniami dróg chłodniej będzie, niźli tem wybrzeżem wyprażonem…
Wyszli z niemałym trudem na urwisty i wysoki brzeg.
— A nie zbłądzimy?
Obejrzała się na morze. Leżało nieobjętem zwierciadłem, jakby oślepłem i pokrytem słonecznemi bielmami.
— Znam dobrze drogi, wejdziemy na szosę od Fouesnaut.
Zamilkli, przedzierając się wskroś niskich, kolczastych krzewów, porastających dzikie ugory nadbrzeżne, nad któremi wyrastał posępny granitowy las Menhirów, stały, jak pnie dawno pomarłe i skamieniałe w żałobnej cichości, a wpośród nich czerwieniły się grzbiety krów, to dźwigały się ku nim olbrzymie rogate łby i patrzyły wielkie, puste oczy. Jakieś czarne, ogromne ptaki zrywały się z pod nóg, polatując bez krzyków na Menhiry.
Słońce prażyło niemiłosiernie, że szli coraz wolniej.
Zaraz za tym rozlewem ugorów i resztek, wlokła się równolegle z brzegiem pogięta linja granitowych płotów, obsadzonych podkrzesanemi dębami i gąszczami jeżyn.
Weszli na jakąś drogę pokręconą, obwałowaną i obsadzoną potężnemi dębami, nakrytą baldachimem gałęzi, że była tylko tunelem zielonym,