Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A, Wawrzecki!... musiałeś znowu położyć trupem jaką niewinność, bo promieniejesz, niby słonce...
— Wolne żarty, szanowny mecenasie!... — bronił się z uśmiechem domyślnym i wysuwał zgrabną nogę; pozował się wdzięcznie, podnosił rękę i migotał w słońcu pierścionkami, bo dyrektorowa przymróżonemi oczami spoglądała na niego.
— Więc któż u ciebie nie jest nudnym, hę?... wyspowiadaj-no się chłopaczku.
— Mecenas, bo ma humor i złote serce; dyrektor wtedy, jak płaci; publiczność, kiedy mnie bije brawa; kobiety piękne i łaskawe; wiosna, jeśli jest ciepłą; ludzie, kiedy są weseli — wszystko, co jest pięknem, miłem, uśmiechniętem; a nudne, to same brzydkie rzeczy: troski, łzy, cierpienia, nędza, starość, zimno...
— O czemś zapomniałeś; w którą szufladę kładziesz dobro: na lewo, czy na prawo?
— A jak to dobro wygląda?... jeśli ma lat tak od piętnastu do dwudziestu pięciu i jest pięknem, to na prawo. Ale naprawdę, niech mi mecenas powie, co to jest właściwie dobro?.. Dla Cabana jest dobrem nie płacić gaży, dla mnie nie płacić krawca, a brać gażę, a więc...
— To, co mówisz, jest tylko cynizmem pośledniejszego gatunku.
— Mecenas lubisz to samo, ale w przednim gatunku — odpowiedział aktor ze śmiechem, ogarniając wiele mówiącym wzrokiem jego i dyrektorową.
— Głupiś, Wawrzecki! a nie chwal się z tem, bo i tak ludzie to dosyć prędko spostrzegą.
— E! bibuła z mecenasa!... rozmoczona bibuła —