Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Bunt - Baśń.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dko rozdzielone nad czołem, twarz pociągła, prawie surowa i przecudna. Przystrojona była w suknię żółto-czerwoną i w zielone pantofelki. Byłby przysiągł, że żywa i przystąpiwszy do niej, coś zabełkotał. Uśmiechnęła się! War go obleciał i strach ścisnął za gardło, zrobiło mu się jakoś strasznie. Odsunął się nieco na stronę, patrzała za nim, włosy mu stanęły na głowie, nie śmiał się poruszyć, nie śmiał oddychać, dusza mu padła w proch w modlitewnej pokorze. Padł na kolana i złożywszy ręce, modlił się do niej skowytem zachwytów i ubóstwień, bełkotem niewyrażonej słowami ekstazy.
Wpadł Kruczek i dalejże szczekać i doskakiwać do niej, chcąc ją pochwycić za suknię.
— Na kogo ty szczekasz, bydlaku? — rozsrożył się, chwytając go za kark. — Na kogo? — i tak go zbił szpicrutą, że pies z żałosnym skowytem wyleciał, jak oparzony.
— To ino głupi pies! I nie ze złości szczekał, nie! — usprawiedliwiał przyjaciela i przysunąwszy się bliżej, prawie mimowoli pociągnął ją za rękę.
— Mama! Mama! — zaszczebiotał dziecinny głosik i wyciągnęła do niego ręce.
Ani wiedział kiedy i jak znalazł się na swojej kwaterze, gdzie właśnie Rex odbywał naradę z Kulasem i Owczarkami, wcisnąwszy się na barłóg, schował głowę pod pierzynę i zwolna przychodził do przytomności, otrząsając się ze śmiertelnego strachu z jakim uciekał.
O zmierzchu opowiedział Rexowi całą przygodę.
— Musi być żywa, przemówiła, wyciągała ręce, patrzała — zapewniał go uroczyście.