Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Bunt - Baśń.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z nizin, jakby z głębin ziemi, wybuchnął straszliwy w swojej potędze ryk wszystkich zwierząt, od którego zatargały się gwałtownie drzewa, opadły ulewy oberwanych liści, a ptactwo zrywało się chmurami.
I zaledwie przycichły te ryki, wilki zaczęły wyć przeciągle, łkająco i długo.
— Na wschód! Na wschód! Na wschód!
Ruszyły stada ku dalekim, siniejącym na wschodzie szczytom gór.
Parły się w milczeniu i prosto przed siebie na przełaj pól uprawnych i pustek; na wskroś wiosek i miast; wskroś borów, rzek, łąk i moczarów. Zdawało się jakoby jakiś niewidzialny wulkan wyrzucił ze siebie olbrzymią rzekę wrzącej lawy, toczącej się z ponurym, niemilknącym ani na chwilę grzmotem — bo tam, gdzie przepłynęła, pozostawały tylko kamienie, szkielety drzew i goły, stratowany step. I pozostawała śmierć.
Co pewien czas, niewiadomo z jakiego powodu, z wędrujących stad wyrywała się jakby pieśń nieukojonej tęsknoty i mocy tak straszliwej, że od jej brzmień rozpadały się domy, waliły się zdruzgotane drzewa i padały przydrożne krzyże.
Ziemia się trzęsła od ciężkich stąpań na wiele mil wokoło.
Jakby wszystkie moce ziemi zwarły się w potęgę, jakiej świat jeszcze nie widział.
Rex na olbrzymim ogierze czarnym jak noc, jechał na przedzie, za nim siedział Niemowa, bębniąc radośnie gołemi piętami po bokach konia. Nieprzejrzanym tabunem ciągnęły za nimi klacze, źrebięta i wałachy, otoczone ogierami; ciągnęły krowy pod wodzą