Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 02.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 243 —

— Nie będę przeczyć ani potwierdzać, bo jeśli mi się coś podoba, zwykle nie zdaję sobie sprawy dlaczego.
— Dlatego też podoba się pani i Neapol i Krosnowa — rzucił ciszej.
— Bo i Neapol i Krosnowa są piękne, każde na swój sposób!
— Tak! — rzucił przeciągle i zakołysał się szybciej.
— Mnie Włochy porywały właśnie tem jasnem powietrzem, przejrzystością przestrzeni, tym spokojem dziwnym piękna, taką dziwną łącznością sztuki z naturą. Tam zresztą czułam pierwszy raz głęboką przyjemność samego istnienia.
— Tak... — rzucił znowu.
— Tymczasem tutaj nie czułam nigdy tego; tutaj, idąc czy lasem, czy polami, nawet w zupełnym spokoju duszy, nigdy nie mogę zapomnieć, że jestem, wszystko sprawia mi jeśli nie ból, to przykrość, a ludzie i przyroda jest zmęczona dziką, nieustanną, straszną grozą śmierci; tutaj wszystko zdaje się żyć rozpaczą, walką, obawą, gdy tymczasem tam wydało mi się życie spokojem, niezakłóconym nawet przez obawę śmierci, nawet śmierć sama musi tam nie mieć grozy, tylko jakąś melancholję gasnącego dnia i kwiatów okwitających.
— Tak! — powiedział po raz trzeci i uniósł głowę z fotelu.