Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 02.djvu/094

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 90 —

— A juści, to un, co taki uczony, niby nie poradzi sobie; a zresztą, bo to jego panna nie ma pieniędzy?.. to ty będziesz moją pociechę, mojego jedynaka wyganiać, co?..
— Głupiaś, nie wydziwiaj! Jędruś nie pojedzie, bo mu zaraz jutro u regenta zapiszę wszystko. Wart tego, juści że prawda, ale co honorna jucha, to honorna... — podrapał się po głowie. — A mocny, jak koń; rzucił mnie, kiej snopek. Ho, ho!.. udał mi się parobek, jak Boga tego kocham, udał mi się. Pójdę i przeproszę go, co?.. jak matka zrobić? iść, czy nie?
— Idź!.. przecież, że trza go przeprosić; jabym sama poszła, ino śmiałości nie mam.
Stary poszedł, ale trochę nieśmiało, wstyd mu było własnego uniesienia.
Andrzeja nie było w mieszkaniu, wybiegł od rodziców w najwyższem rozdrażnieniu; kłótnia, do której zresztą nie przywiązywał wagi, bo podobne często bywały, dopełniła miary jego zdenerwowania.

Poleciał naprzełaj polami do Witowskiego.




VIII.


Noc była chmurna i wietrzna; od północy ciągnęły nieskończonym szeregiem szare, bezkształtne chmury, podobne do porozrywanych