Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 01.djvu/294

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 292 —

— A Majkowska? — rzuciła niepewnym głosem i chwiała się, nie wiedząc, jak postąpić.
— Majkowska nie będzie u nas. Pani nie wie, że się rozeszli z Topolskim? Topolski założył towarzystwo, które trwało cały miesiąc, po pierwszej gaży rozlecieli się wszyscy. Przyjechała wtedy Mela do nas, ale mamy już jej dosyć. Dam pani nietylko jej repertuar, ale jej gażę, słowo honoru.
— To jest, obiecuje dyrektor płacić — powiedziała ironicznie.
— Jak Boga kocham, jakie te kobiety są mściwe. Otóż mogę się zobowiązać kontraktowo płacić pani zgóry. Jestem pewny bowiem, że za pół roku będzie pani najlepszą bohaterką na prowincji.
— Mogłaby pani mieszkać z nami, bralibyśmy większe mieszkanie, to przypominałoby pani dom i ognisko rodzinne. — Janka uśmiechnęła się na wspomnienie ich rodzinnego ogniska.
— Niech się pani zdecyduje, będzie nas pani jeszcze błogosławić, a z taką amantką, jak pani, to możnaby wziąć się do wystawienia Szekspira i najnowszych sztuk repertuaru wielkich teatrów świata; dokompletowałbym towarzystwo, pozabierał innym najlepsze siły... — prosił Cabiński, rozgrzewał się własnemi słowami, gładził dłonią po wygolonej świeżo twarzy i przedstawiał przyszłość w najpiękniejszych barwach. Całował ją co chwila po rękach. Cabińska ze swej strony gorączkowo a serdecznie namawiała.
Janka nie mogła powiedzieć: nie; ale jeszcze nie mogła powiedzieć: tak!