Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 01.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 278 —

żegnała go serdecznie, a później myślała o nim ze współczuciem.
— Ten mnie kocha naprawdę. Trudno, trzeba go tak trzymać, aby mi się nie zdążył oświadczyć przed wyjazdem. — Chciała sobie oszczędzić przykrości. Po zachowaniu się ojca, który jej ciągle wspominał Grzesikiewicza, po coraz słodszych oczach Świerkoskiego, poznała, że jeśli ma wyjeżdżać z domu, to trzeba to zrobić w jak najkrótszym czasie. Czuła się zupełnie zdrową i zupełnie zdecydowaną do zerwania jarzma powtórnie. Przystąpiła zaraz do czynu. Napisała obszerny list o wszystkiem do Głogowskiego, nadmieniając, że ona może wyjechać chociażby zaraz. Przytoczyła przyczyny, jakie ją zmuszają do tego.
Zakleiła list i dopiero przyszła kwestja, przez kogo list posłać? Rocha nie chciała użyć, bo trzebaby powiedzieć ojcu.
— A ojciec? Prawda! co on powie na mój wyjazd? — pomyślała. — Zgodzi się! Musi się zgodzić, był taki dobry dla mnie. — Uspokoiła się. Zeszła z listem nadół, bo przez okno zobaczyła gromadę chłopów na stacji. W korytarzu spotkała Stasia.
— Czy pan powraca z Kielc? Szkoda, że nie wiedziałam, bo mam mały interes.
— Nie, nie byłem. Idę od pani Osieckiej — odpowiedział miękko.
— Panie zdrowe?
— Panna Zosia zdrowa, dziękuję pani. — Zarumienił się. — Przesyła ukłony, ale panią Osiecką spotkała niemiła przygoda, nie, to raczej wypadek.