Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 01.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 238 —

— Słyszysz, mężusiu, co pan Głogowski powiedział, a pan, jako literat i krytyk, zna się znakomicie i mógłby ci swoim wpływem w prasie wiele pomóc.
Zaleski czuł się wniebowziętym z zadowolenia i śpiewał jeszcze kilka piosenek, żeby pokazać siłę głosu Głogowskiemu.
Po północy zaczęli się szykować i podnosić do rozejścia. Świerkoski wyniósł się najpierw, bo zobaczył Rocha w stołowym, więc wykombinował, że w przedpokoju nie będzie, a on nie potrzebuje dać mu na piwo za podanie palta.
Osiecka, już w kapeluszu i okrywce, zaczęła płaczliwie lamentować.
— Kto mnie z panów odwiezie, tak ciemno dzisiaj, że się boję sama, a stangreta nie wzięłam, no, tak, kiedy mówię, że nie wzięłam, to nie wzięłam! — zakrzyczała, czerwieniąc się z irytacji, chociaż nikt jej nie przeczył. — A możeby pan Babiński! — dodała, usłyszawszy wporę szept Zosi. — Ale, prawda, pan Babiński na służbie.
— Ja go natychmiast zastąpię, to będzie paniom służył — powiedział Zaleski.
Grzesikiewiczowa ucałowała Jankę serdecznie i bardzo usilnie zapraszała do siebie.

Andrzej był niewyraźny, czuł jakiś żal do Janki, gniewał go jej humor, bo wiedział, że on nie był jego sprawcą.