Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 01.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 148 —

— Może po powrocie od Rochowej doktór mnie jeszcze obejrzy.
Popatrzył na nią, machnął ręką i znowu napisał:
— Pani jesteś zupełnie zdrowa — ale dopiero teraz spostrzegł, że patrzy na niego jakoś szczególnie. Skinął głową potakująco i chciał iść.
Janka szybko ubrała się do wyjścia.
— Pójdę do chorej z doktorem, bo już się od rana wybierałam.
— Poco? — krzyknął Orłowski. — Jeśli zdycha, to się tam obejdzie bez ciebie, choroba może zaraźliwa.
— Doktór pierw wejdzie i przekona się.
Wyszli zaraz.
Roch mieszkał o kilkadziesiąt kroków od stacji w małych koszarach, postawionych dla służby. Szli nad plantem, Janka ujęła doktora pod ramię i cicho zaczęła mu opowiadać o ojcu. Nie było to dla niego niespodzianką, ale, usłyszawszy tę nocną scenę, przystanął i powiedział jej smutnemi oczyma, że to bardzo źle.
— Musi doktór pod jakim pozorem obejrzeć ojca i poradzić, ja głowę tracę.
Skinął głową, i weszli do izby.
Izba była dosyć czysto utrzymana, ale przepełniona wyziewami spirytusu z tłuszczem, świeżo zakwaszonej kapusty, której kłodka stała pod piecem, przykryta poduszką. Jedyne łóżko stało pod oknem, na którem w blaszanych kwartach rosły anemiczne geranje i stała butelka z pijawkami, z obwiązaną gałgan-