Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 01.djvu/082

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 80 —

— Ależ nikt pani nie przeczy — powiedziała trochę szorstko Janka.
Osiecka uderzyła ją oczami, niby maczugą, i ciągnęła dalej narzekania łzawym głosem:
— Nie dziwię się obojętności ludzkiej, bo cóż kogo może obchodzić stara, samotna kobieta? Grzeczność! tak, grzeczność zimna tylko. To się dopiero później ocenia, kiedy się zostaje samą na świecie... sierotą... opuszczoną... Pani Stefo, każ zaraz robić kolację, bo tylko jedną partję dzisiaj zagramy, aby wcześniej jechać do domu, bo noce teraz są ciemne — są bardzo ciemne, jeśli się nie nie mylę. — Zwróciła się do Janki.
— Doprawdy, ale nie mogę tego potwierdzić, bo wieczorem już oddawna nie wychodziłam.
— Ach, pani chorowała, jeśli się nie mylę.
— Tak — powiedziała krótko Janka, bo ten wzrok przenikliwy Osieckiej zabolał ją i zmieszał.
— Pani Stefo, obudźno męża, czasby już zacząć grać; no, mówię, że czas, to czas.
— O, z pewnością, że czas — potwierdziła senna Zosia.
Zaleska wyszła, i po chwili w sąsiednim pokoju rozległ się gniewny, zaspany głos mężusia i pokorny, błagający żonusi; potem trzask wysuwanych i zamykanych szuflad, chlupot wody i potężne parskanie. W jakie pół godziny ukazał się Henio. Wyświeżony, w nowym mundurze, uśmiechnięty, różowy od snu i wody, podobny do młodego kurczaka, z tym nosem cienkim i długim, z grzywką naturalnie się wiją-