A za nimi obłąkane Niedole
Snują się jak mgły-błędnice przez pole.
A wszystkie na Świt tęskne obracają oczy...
Na strunach wiatru Płacz wieczny zawodzi, 75
To cichnie, to wybucha —
Ból za nim, wielki w martwocie swej, chodzi,
Przystaje — patrzy — słucha —
Nie widzi nic wokoło
I nic wokoło nie słyszy. 80
Przestronność głucha...
Czas, idąc w górę po stromej uboczy,
Jak schorzały człek wiekiem obumarłym
Dyszy...
A z dołu wicher dmie, 85
Na wichrze Rozpacz usiadła i pędzi,
I włosy rozczochrane rwie,
I gna — —
Stanęła w pędzie u skalnej krawędzi...
Nim runie w przepaść otchłanną bez dna, 90
Na Świt obraca beznadziejne oczy.
Z doliny łez, zrodzona w obłędzie na wietrze,
Pieśń górna wstała...
Płomienną żagwią pędzi przez powietrze —
Łachmany już nie kryją jej boskiego ciała, 95
I nie zawodzi, nie płacze, nie jęczy,
Nie gra żałosnych dum na lutni,
Ale w surm bojowy dźwięczy:
„Powstańcie, smutni!”