Marzym na „orlich wiecach”
Czynić z siebie ofiary,
Lecz — nieszczęsne Ikary —
Skrzydła nam topią się — przy piecach.
Więc gdy „smutek zalewa”, 25
Wszerz „posępnie i nudnie” —
Jedziemy na południe,
Tam — gdzie to wciąż cytryna dojrzewa...
I tak kołując ślicznie
Z powabną melancholią, 30
Jak dama drogą kolią,
Kokietujemy z góry „tłum” — mistycznie.
Bowiem, gdy cięży brzemię
Tej „podłej, ziemskiej” gliny,
Są kościelne drabiny, 35
By lekko dostać się — nad ziemię.
Och, my się chcemy święcić,
Przeboszczać — żyć astralnie —
Wszak już umiemy walnie
Dusze w mgłę zmieniać — ciała rtęcić! 40
I cóż, że tam ktoś płacze,
Ranion naszymi strzały?
„Człowiek wyższy, mąż wdały,
Drogę do nadczłowieka znaczę...”
Tako rzekł Zaratustra. 45
Więc niech nas ani swędzi,
Co tam „tłum” o nas gędzi!
Żeśmy „wyżsi”, dowodzą nam — lustra.