Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dlatego nie dbasz, że nie wiesz, ale jak się dowiesz, inaczej będzie. Mordach przyjechał do Lwowa imać kogoś takiego, o którego ty bardzo dbasz, i oddać go na Ratusz. A tym ktosiem to ty jesteś.
— A za cóż mnie imać mają? — pytam.
— Za co? za to, żeś zbójca i złodziej.
— To nieprawda!
— Ja też tego nie mówię; to oni mówią. Ale jabym nie chciał w twojej skórze być i bardzo mnie ciebie żal.
— Kiedy wam mnie żal, panie Fok — mówię na to — czemuż mnie siłą pod kluczem trzymacie i z mieczem nade mną stoicie, jak nad złoczyńcą?
— Bo ciebie ratować chcę, Hanusz.
— Ratował mnie będzie Pan Bóg, a wy mnie puśćcie.
— Dziękuj już teraz Panu Bogn, że tu siedzisz; masz ty za co. Kiedybyś ty wiedział, co ciebie czeka, to byś mnie na klęczkach błagał, abym cię stąd nie puścił, i na próg byś się kładł, a wynijść nie chciał.
Popatrzyłem na niego z niewiarą i z gniewem, że mnie krzywdzi niecnota i jeszcze sobie ze mnie szydzi, co też Niemiec zaraz zmiarkował i tak rzecze:
— Właśnie teraz, kiedyś ty u mnie, cepaki ratuszowe, których pan wójt wysłał, szukają ciebie u pana Spytka. Gdybym cię był nie spotkał i nie ukrył u siebie, już by cię byli wzięli na Ratusz, już byś nieboże siedział teraz w Dorotce.