Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/380

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Na jego grubociosaną, prostą głowę było tego naraz za dużo. Zastał Rdzawicza z widoczną na twarzy trawiącą gorączką, ze spieczonemi ustami i suchemi, świecącemi oczyma, przed arcydziełem, którego potworności się przeląkł.
— Zabijasz się! — rzekł zemocyonowany, patrząc na niego. — I ją zabijesz — dodał spoglądając na rzeźbę.
— Jakież ci to robi wrażenie? — spytał Rdzawicz, nie chcąc zwrócić uwagi na to, co Tężel mówił.
— Kolosalne i straszne. Ty tego nie możesz wystawić.
— Mam rozbić? — spytał z uśmiechem Rdzawicz, podnosząc młot do góry.
— Nie! — krzyknął Tężel, przyskakując ku niemu i chwytając go za rękę.
— Więc czegóż chcesz?
— Tylko demon mógł coś takiego zrobić!
Na słowo to w Rdzawiczu podniosła się krew.
— Tak jest! — ozwał się wzburzonym głosem — demon przez moje ręce to kuł, masz słuszność, to jest straszne, ale takim musi być Anioł śmierci.
— Pamiętasz Anioła życia? — rzekł smutno Tężel. — Wtenczas zdawało mi się, że jakiś jasny geniusz z ciebie bije na świat...
Rdzawicz skinął głową: Pamiętasz mój powrót z Wiednia? Inaczej witaliśmy się jak teraz. Pamiętasz list, któryś mi oddał.
— Ach! — jęknął prawie Tężel. — Po coś ty jechał do tego Kłęża!?