Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom III.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niebezpieczeństwo jest najwierniejszym towarzyszem wojownika.
— Pili za wiele wina... Kłócą się...
— Opilstwo i spory nie dziwią nikogo na ziemi germańskiej.
— Kilku z nich nie chce wojny... grożą tobie...
— Grożą? Mnie?
Serwiusz uśmiechnął się z niedowierzaniem...
— Przekonał ich ten rudy, co przybył przed wieczorem — szeptała Tusnelda, tuląc się do męża. — Zejdź dziś z drogi ich pijanemu gniewowi.
W tej chwili doleciała z sali jadalnéj wrzawa podniesionych głosów.
— Oni się tam pozabijają! — zawołał Serwiusz i odsunąwszy Tusneldę, pobiegł do swoich gości.
Nadszedł w samą porę, już bowiem dobyli panowie markomańscy mieczów, by zwyczajem barbarzyńców rozstrzygnąć spór doraźnie. Rozgrzani winem i kłótnią, doskakiwali do siebie, obrzucając się obelgami.
— Tylko tchórz cofa się przed czynem odważnym! — krzyczał Rudlib.
— Tylko głupiec lezie w pułapkę! — wołał Wilibald.
— Po łbie tego lisa! — zawyło kilku Markomanow, otaczających Rudliba.
— Bij, zabij! — huknęli zwolennicy Wilibalda.
Błysnęła broń.
Wtem rozległ się potężny głos Serwiusza.
— Rozstąpcie się!
Ale kłębek szamocących się ciał nie odmotał się.
— Nie słuchać go! — wrzeszczał Willibald. — Je-