Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom III.djvu/097

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kwadowie i Markomanowie nie są nieprzyjaciółmi, lecz sprzymierzeńcami Rzymu.
— A mimo to niepokoją ciągle granice cesarstwa.
— Czyni to tylko młodzież, żądna boju i sławy.
Krótki dzień zimowy zbliżał się szybko ku zagrodowi. Dolną część lasu zalegały już mroki. Resztki światła rozwidniały tylko wierzchołki drzew, rysujących się jeszcze wyraźnie na tle płowego nieba. Zewsząd odzywały się głosy mieszkańców kniei, którzy opuszczali legowiska. Wiatr przynosił z dali, jakby z innego świata, nawoływania ludzi i pomruki zwierząt.
Gdy wojsko wyszło na rozległą polankę, zagrały rogi i rozległa się komenda, wzywająca do spoczynku. Wozy i konie umieszczono w środku obozu, rozpalono ogniska i zabrano się do wieczerzy.
Wesoły gwar zabrzęczał wokoło. Żołnierze piekli zwierzynę, upolowaną po drodze, i zabawiali się gawędką.
Czuwał tylko Serwiusz, który rozstawiał sam straże, by zabezpieczyć obóz przed napadem krajowców. Legioniści układali się już do snu, kiedy załatwiwszy się z robotą wodza, zbliżył się i on do ogniska, przy którem Herman czekał na niego.
— Jeżeli się nie mylę — odezwał się, biorąc z rąk setnika udo jelenie — to posiada Fabiusz w tych stronach kilka kolonij.
— Nie mylicie się, panie — odparł Herman. — Ten pies nabył w kraju Kwadów znaczne przestrzenie.
— Jutro ze świtem weźmiesz pięćdziesięciu lu-