Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom III.djvu/017

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Marek przecenił siły swoje, gdy mniemał, że złoto zatrze z czasem różnicę między nim a Fabiuszami. Poznawszy ich bliżej w życiu codziennem, zrozumiał, iż są rzeczy, których pieniądze nie usuwają. Każdy gest tych ludzi, pożeranych przez śmieszne ambicye, był mu wstrętnym; odpychały go ich obyczaje i zwyczaje, ich poglądy i cele. Co ogłada towarzyska przysłaniała w oddaleniu, to wyszło na jaw w stosunkach ściślejszych. Układny poborca okazał się chytrym dorobkiewiczem, a jego oświecona córka pyszną samicą.
Oparłszy głowę na dłoni, przebiegał Marek myślą ostatnie tygodnie i widział, że się pod każdym względem zawiódł. Zamiast z dziewczyną powolną, sprzągł się z kobietą gwałtowną, która chciała i umiała bronić praw małżonki; zamiast hojnego teścia, pozyskał nieprzyjemnego dozorcę swoich czynności.
Uśmiechnął się gorzko i opuścił głowę jeszcze niżej. Wypędzić żonę, dać jej rozwód? Była to rzecz tak zwykła w Rzymie Antoninów, iżby się nikt nie zdziwił. Każdy z jego przyjaciół łączył się i rozłączał po kilka razy.
Ale w jakim celu? Trzebaby się po raz trzeci ożenić, a Marek zaczynał się życiem męczyć. Coraz częściej przychodziły na niego chwile takiego znużenia, iż mu wszystko naokoło szarzało, brzydło. Zwłaszcza po nocy bezsennej, przepędzonej wesoło, czuł, że owa wesołość traci dla niego dawny urok. Rozkosze i zabawy powtarzały się bez zmiany. Po za granice wina, kobiet, pustej rozmowy i gry