Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom III.djvu/011

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szłością — mówił Marek — i dlatego muszę ci pomódz, ale zapłacisz za radę.
— Rozkazuj...
— O sestercach pomówimy później, a teraz słuchaj. Opuścisz dziś Rzym i będziesz czekał w ukryciu na wiadomości odemnie. Mam nadzieję, że imperator Lucyusz zapomni rychło o owej Germance, władza zaś Publiusza nie potrwa wiecznie. Po roku obejmie jego stolicę pretorską inny senator, który nie będzie może na dźwięk złota tak nieczułym, jak mój krewny. Sprawę umorzymy, zatrzemy i wrócisz do Rzymu.
Fabiusz pochwycił ręce zięcia.
— Nie dziękuj — wyrzekł Marek. — Nie dla ciebie to czynię, lecz dla siebie. Kwintyliusz nie może być zięciem skazańca. Idzie teraz o to, dokąd cię schronić. Namiestnikami Gallii i Hiszpanii są przyjaciele Publiusza, a do Azyi wraca Awidyusz Kassyusz. Nie byłbyś tam bezpiecznym. Najlepiej zaszyć się w lasach wolnych Germanów, gdzie masz liczne posiadłości. Życzę ci szczęśliwej drogi, a córce powiedz przed wyjazdem, żeby była dla męża hojniejszą, jeżeli nie masz ochoty przebywać zbyt długo wśród barbarzyńców.
Rzuciwszy teściowi na pożegnanie spojrzenie pogardliwe, opuścił Marek pałac Fabiusza.
Był śmiertelnie znużony. Cały dzień wczorajszy przepędził w amfiteatrze, wieczór u Lucyusza Werusa, a noc przy kościach. Trzymał się ledwo na nogach.
Przybywszy do siebie, udał się natychmiast do