Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom II.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i dobroczynnego cesarza, gdyby się z Faustyną rozwiódł? Opuszczając jego dom, wyniosłaby z niego olbrzymi posag, dziedzictwo Antoninów. A Rzym nie lubił panów ubogich.
A Kommodus? Może się jego dzika natura zmieni, może wyszlachetnieje pod wpływem życia i nauki. Wszakże sprowadził dla niego najsłynniejszych gramatyków i filozofów i otoczył go samymi ludźmi uczciwymi. I zwierzęta nabierają zwyczajów łagodniejszych.
Tak pocieszał się nieraz, przekonywał się mąż i ojciec.
I dziś, kiedy bezwzględność Lucyusza Werusa zraniła jego serce, przywołał sobie Marek Aureliusz wszystko na pamięć, co mogło tłómaczyć jego pobłażliwość. Był przedewszystkiem Rzymianinem, potem imperatorem, a dopiero na końcu mężem Faustyny. Dla dobra państwa powinien był znieść obojętnie przykrości osobiste, dobro bowiem państwa jest najwyższym celem monarchy.
Przywykły, jako filozof, do rozwiązywania każdej myśli i do badania natury ludzkiej, Marek Aureliusz wsłuchiwał się uważnie w głos własnego sumienia. Bolała go występna zmysłowość Faustyny, lecz nie czuł się winnym. Cesarz rozgrzeszał małżonka.
Ale Kommodus miał być jego następcą. Jeszcze przyszły imperator nosił na szyi złotą gałkę dziecka, kiedy go ojciec wziął w ramiona i pokazał prastarym zwyczajem wojsku, zebranemu w obozie pretoryanów. Obrońcy ojczyzny zgodzili się na wybór naczelnego wodza i okrzyknęli jego syna cezarem, tronu dziedzicem.
Od tego czasu minęło lat kilka. Z ładnego