Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I wskazała ręką kosztowny puhar kryształowy.
— Niech ci służy — wyrzekł Marek, dając znak ochmistrzowi, aby naczynie odstawił.
— Niech ci i ta drobnostka służy — odezwał się Mucyusz, zdejmując naramiennik.
— I to, i to, i to...
Zewsząd posypały się dary dla Lidyi.
Kiedy Fabiusz, który spoczywał obok Marka w milczeniu, nie biorąc udziału w rozmowie, rzucił dla hetery pierścień, odsunęła go ona z pogardą.
— Od ciebie nic nie przyjmuję — wyrzekła.
— Dlaczego? — zapytał poborca zdumiony.
— Z łez niewolników budujesz swoje pałace, a jam córka niewolnika — odpowiedziała Lidya.
— Zuchwała! — mruknął Fabiusz.
— Wyzwolenica nie może być zuchwałą wobec wyzwoleńca! — zawołała Lidya, rzucając Fabiuszowi spojrzenie nienawistne. — Niech ci hetera powie prawdę, kiedy inni nie mają odwagi.
— A ty, niemy filozofie — mówiła, zwracając się do Lucyana — czy mi nic nie ofiarujesz?
— Nic, oprócz oklasku — odezwał się Lucyan.
— To dużo, jak na filozofa, ale mało, jak na męża, o którym mówią, że ma w jednym palcu więcej dowcipu, aniżeli te wszystkie głowy razem.
Zkreśliła ręką koło nad stołem.
— Idzie coraz lepiej — zaśmiał się Mucyusz. — Tak uprzejmej Lidyi jeszcze nie widziałem. Wartoby wypić jej zdrowie falernem.
Służba obnosiła bezustannie półmiski, zmieniając potrawy. Po pierwszych daniach szły pieczone