Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

syt pieniędzy, zaczął marzyć o zaszczytach i dostojeństwach?!
Zwinął pięść, zgrzytnął zębami.
— Zobaczymy, kto silniejszy — mruknął.
Wyszedł na środek sali i klasnął w dłonie.
— Który pies wpuścił do mnie tego żołdaka? — zapytał niewolników, którzy nadbiegli ze wszystkich stron.
— Odepchnął mnie i wszedł sam — odezwał się wywoływacz pobladłemi usty.
— Osmagać tego niedołęgę i rzucić go do lochu na chleb i wodę, żeby sadło z niego spadło — rozkazał Fabiusz. — Zgłupiał w dobrym bycie. Niech lektyka zajdzie.
Natychmiast spadły na tłuste ramiona Greka dwie ciężkie ręce. Niewolnicy wyprowadzili winowajcę.
W kwadrans potem udawał się Fabiusz do Marka Kwintyliusza, otoczony tłumem służby.
Wesoły pretor, przepędziwszy noc w towarzystwie tancerek andaluzyjskich, obudził się późno. Ubierał się właśnie, kiedy mu doniesiono o przybyciu poborcy.
Jeden niewolnik nakładał na jego nogi trzewiki, drugi oczyszczał ręce z włosów, trzeci czesał głowę, czwarty nacierał twarz olejkami, piąty trzymał nad nim polerowaną płytę srebrną, oprawioną w ramy z kości słoniowej, szósty czekał ze świeżą tuniką.
— Zaraz — odezwał się Marek, nie podnosząc się z krzesła na powitanie Fabiusza.
— Przybywam do ciebie ze sprawą bardzo ważną — wyrzekł Fabiusz.
— Wiem, że masz tylko sprawy ważne, ale