Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mówiłem co? — zapytał.
— Wołaliście, panie.
Prefekt uśmiechnął się gorzko.
— Czy wiesz, co zrobili z Tusneldą? — wyrzekł.
— Kajus nie umiał nam nic powiedzieć.
— Ona była w tej norze. Znalazłem jej kolczyk. Albo ją zamordowali, albo gdzie wywieźli.
— Przekleństwo temu zbójowi! — mruknął Herman. — Czy ich jeszcze kochacie, panie?
Prefekt milczał. Biegł znów szybko, miotany tłumionym, trawiącym gniewem.
Było rano, kiedy stanął przed dworcem Kwintyliów.
Dowiedziawszy się od służby, że trybun już nie śpi, udał się wprost do sypialni przyjaciela.
Patrycyusz spoczywał w małym pokoiku na twardym tapczanie, przykryty kołdrą wełnianą.
— Zmęczona twarz twoja odbiera mi nadzieję dobrej nowiny — odezwał się Publiusz, witając się z Serwiuszem. — Noc nie była dla ciebie przyjemną.
Podniósł się i ubierał sam bez pomocy niewolników.
— Teraz czas, aby się władza w tę sprawę wmieszała — rzekł, wysłuchawszy opowiadania prefekta — nie ulega bowiem żadnej wątpliwości, że się Tusnelda znajduje w ręku Fabiusza. Jeśli ją zamordował, powinien być ukarany, jeśli ją ukrył, musi ją wydać. Jest jeszcze w Rzymie sprawiedliwość.
Serwiusz uśmiechnął się boleśnie.
— Wątpisz — mówił Publiusz. — Udamy się na-