Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziś u stóp twoich złożył hołd powinny — wyrzekł Publiusz, witając się z piękną wdową.
— Widzę, że z żołnierzami trzeba postępować tak samo, jak oni postępują z nieprzyjaciółmi. Zabieram was do niewoli i rozkazuję przyjąć u mnie śniadanie — mówiła Tullia, wychodząc z lektyki.
— Tak miłemu napadowi poddaje się każdy wojownik bez oporu — odparł Publiusz, pochylając głowę.
— Barbarzyńcy nie walczą z kobietami — dodał Serwiusz.
— Ale kobiety bardzo często z nimi — zaśmiała się Tullia. — Zauważyłam, że i was znużyło dzisiejsze przedstawienie.
— Wracasz z teatru? — zapytał Publiusz.
— Nie miałam ochoty patrzeć dłużej na te plugawe bezeceństwa. Nie rozumiem, co ludzie widzą ciekawego w tych ciągłych wiarołomstwach i bluźnierstwach. Odbiegliśmy widocznie daleko od zwyczajów i obyczajów naszych przodków, kiedy nas już tylko grecka zgnilizna zajmuje. Matki, prowadzące córki na mimy Marullów i pantomimy Parysów, powinienby cenzor pozbawić prawa noszenia białych sukien. Należy im się jaskrawa szata płaconych ladacznic. Czasami żałuje się, że na tronie Rzymu zasiadają łagodni Antoninowie, zamiast okrutnych Klaudyów i Flawiów.
Podejrzliwie spojrzał Publiusz na Tullię. Onaż to mówiła?
Znał on piękną prokonsulową bardzo dobrze z lat dawniejszych. Wiedział, że należała do rzędu najgorętszych wielbicielek teatru i literatury greckiej,