Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/028

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czach Publiusza przesuwały się cienie głębokiego smutku. Podniósł się ciężko z krzesła i wyrzekł, odwrócony twarzą do Marka:
— Mój rządca sprzeda niepotrzebnych niewolników, spienięży pałac na Palatynie i zapłaci twoje długi.
Szybko zerwał się Marek.
— Dziękuję ci, bracie — zawołał.
— Nie dziękuj! Nie dla ciebie pozbywam się domu, w którym urodziło się i umarło trzech konsulów z rodu Kwintyliów, lecz dla naszego nazwiska to czynię. Ale niech Marek Kwintyliusz pamięta, że majątek Publiusza nie sięga kroci milionów zbogaconych na szpiegostwie wyzwoleńców. Może się on wyczerpać. I ja mam kosztowne obowiązki, przywiązane do purpury.
— Już o tem pomyślałem — odezwał się Marek.
— Ty? — wyrzekł Publiusz głosem, w którym brzmiało zdziwienie.
Marek uśmiechnął się.
— Sądzisz, że umiem tylko trwonić — mówił, poprawiając fałdy togi, które się rozwinęły podczas siedzenia. — Kto lubi życie wygodne i przyjemne, ten nie zapomina o środkach, dających blask i niezależność. Żenię się...
— Żenisz się? Z kim?
— Dziwisz się, że znalazła się kobieta, która chce powierzyć losy swoje w ręce takiego niecnoty, jak ja? Jest w Rzymie dużo niewiast chciwych na tradycye i purpurę Kwintyliów. Żenię się za miesiąc.