Strona:PL Tadeusz Chrostowski-Parana.pdf/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

botyczne skały, z drugiej zaś, rzekłbyś pod nogami, rozwierała się przepaść z szumiącemi gdzieś w głębi kaskadami strumyków, które dalej nikły wśród barwną zielenią okrytych dolin. Nieliczne chatki, ukryte w gąszczu bananów ożywiały krajobraz...
Lecz oto pociąg nasz zwalnia biegu i staje. Jesteśmy w São Paulo. Nie wątpiąc o dokładności otrzymanych w Santos informacyi, śpieszymy z bagażem na drugi dworzec. O dziwo! pociąg odjedzie, lecz... dopiero za dwa dni. Niech żyje kompetencja brazylijskich kolejarzy! Nie przypuszczam, aby była tu zła wola. Prawdopodobnie kolejarzom w Santos nic nie wiadomo, co się dzieje w tak bliskiem Sâo Paulo.
Nie było jednak rady, trzeba było wędrować do hotelu. W najbliższem sąsiedztwie dworca istnieje znany mi z poprzedniej bytności hotel niemiecki „Pod białym gołębiem“ — tam też ulokowaliśmy się. Jakkolwiek właściciel i cała usługa są to rdzenni Niemcy, słabo lub wcale nie władający językiem miejscowym, jednakże w trybie życia, szczególniej w jedzeniu, przystosowali się już do miejscowych zwyczajów. Podczas obiadu podają wszystkie potrawy odrazu, zwykle już chłodne, z tą jedyną różnicą, iż gdy w hotelach tubylczych podają tylko półmiski z potrawami, pozostawiając dyskrecji podróżnych wydziela-