Strona:PL Tadeusz Chrostowski-Parana.pdf/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zaś jeden z nich tak błagalnym głosem prosił — „pora comer, patron, pora comer!“ — (dla chleba, panie, dla chleba), iż żal mi się go zrobiło i nabyłem za kilka rejsów portugalskich albumik widoków Lizbony.
Tymczasem wiatr ucichł zupełnie. Jakiś parowiec pruł gładką jak tafla szklana toń zatoki, mirjady świateł i światełek Lizbony gasły w oddali.
Nazajutrz około południa opuściliśmy port. Pogoda była pyszna. Dymy kominów okrętowych wznosiły się w górę słupami. Lekka mgła przysłoniła ląd i, w miarę naszego oddalania się od brzegu, gęstniała coraz bardziej. Wreszcie ląd przybrał postać obłoku, który stawał się coraz błękitniejszy i bardziej prześwietlony — aż rozwiał się zupełnie. Straciliśmy z oczu Europę. Czy nadługo? czy nie na zawsze? — pytania te można było czytać w twarzach podróżnych, z wyrazem głębokiej zadumy zwróconych w stronę znikającego lądu.
Jeszcze chwila — i szerokie fale Atlantyku zakołysały statkiem zupełnie inaczej, niż wody Europy. Powiał wiatr dziwnie ożywczy, łagodny a potężny. — Rozpoczęła się druga, przyjemniejsza część podróży.
Ostatnią stację na starym lądzie mieliśmy w Funchalu. Przecudnej barwy morze, zgrabne, zielono malowane łódki, domki, ogrody,