Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Marzenie i pysk.djvu/012

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

powietrze przesycone wszystkiemi możliwościami, całą energją potencjalną szansy, niespodzianki, występku i nieszczęścia, energją która jest utajona w talji kart. Prawda, ta sama talja może służyć do poczciwego bridża i do wściekłego baka, ale to tak samo, jak ładna stenotypistka może być skromną pracownicą w biurze, a demonem zniszczenia na dancingu.
W chwili kiedy to wspominam, zaciągam się tem powietrzem, widzę ten stół, te twarze, podniecone lub szare, zmęczone czuwaniem, oczy błyszczące lub tępe, oblicza wesołe lub napiętnowane rozpaczą. Bo elementy spotykały się tam najrozmaitsze; student przegrywający czesne lub pensyjkę miesięczną, aktor-humorysta wpadający tam z objazdu po prowincji, obok urzędnika, który miał kilkoro dzieci w domu, a pensję tak obdłużoną wszelakiemi zaliczkami, że co miesiąc wypadało mu dopłacać magistratowi, w którym pracował, dwa guldeny. Cóż taki mógł robić jak nie grać: za co, licho go wie! Obok tego suchotnika goniącego ostatkiem, tłusty zbogacony rzeźnik, rumiany, wesoły, opanowany nagle przez biesa gry, od którego stawał się coraz chudszy, coraz smutniejszy, aż jednego dnia powiesił się za sklepem. Obok niego inny — nikt nie wiedział, jak się nazywa — co to kogo obchodzi, pracuje przy pogłębianiu dna Wisły, stąd zwą go poprostu „pogłębiacz”. Obok inny, niewiadomego zajęcia, albinos, wołają go „biały”: otruł się jednego dnia sublimatem i konał trzy tygodnie. Obok, jakby złowrogi symbol, przedsiębiorca pogrzebowy w czarnym tużurku z płową hiszpańską bródką,