Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/415

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dobrze siostro, pójdę — odpowiedziało dziecię z drżeniem.
— Zawsze mówisz dobrze, a nigdy nic nie zrobisz.
— Słuchaj, matko, niedobry będzie koniec, Marcjal chce tu rządzić nami, podmawia Franciszka i Amandynę przeciw nam, przeciw tobie. Czy tak dłużej zostać może?
— Nie — odpowiedziała wdowa krótko i twardo.
— Od czasu jak jego Wilczycę wsadzili do św. Łazarza, rzuca się na nas jak szalony. Czy nasza wina, że ona siedzi w więzieniu? Gdy ją wypuszczą, niechajno tu przyjdzie, usłużę jej dobrą miarą.
Mocne szczekanie psów przerwało jej mowę.
— Aha! psy się odezwały, słyszą czółno, to Marcjal albo Mikołaj.
Przy wymienieniu nazwiska Marcjala, twarz Amandyny okazała tłumioną radość. Dziecię niespokojnie i niecierpliwie patrzyło przez kilka minut na drzwi, lecz, z wielkim jego żalem wszedł nareszcie Mikołaj, przyszły wspólnik zbrodni Barbillona. Wchodzący miał fizjognomję razem podłą i dziką, tak był mały, chudy, nędzny, że trudno pojąć jak mógł trudnić się swojem niebezpiecznem i zbrodniczem rzemiosłem. Wchodząc do kuchni rzucił ma ziemię dużą sztukę miedzi, którą z trudnością przydźwigał na ramieniu.
— Dobry wieczór i dobra zdobycz matko! — zawołał głosem chrapliwym — jeszcze trzy takie blachy mam w łódce, zawiniątko i skrzynię pełną nie wiem czego, może mnie oszukali, obaczymy!
Ponura twarz wdowy rozjaśniła się nieco po przybyciu Mikołaja, lubiła go więcej, niż Tykwę.
— Gdzie dzisiaj zawinąłeś? — zapytała wdowa.
— Wracając na rzekę, po widzeniu się z panem, co mi kazał przyjść, dostrzegłem wielką łódkę u mostu Inwalidów, nie było na niej nikogo, przewoźnicy zeszli na brzeg, ja na nią, biorę co w ręce wpadło: bieliznę, skrzynię i czte-