Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mojem zdziwieniem, przemówił tonem łagodnym.
— Chłopcze, potrzebujemy usług twoich w kajucie, ty i Ransome będziecie się tam zmieniali kolejno. Idź prędko na górę.
Gdy to mówił, ukazało się dwóch majtków, niosących Ransoma; światło latarni padło na twarz chłopca; była jak wosk blada i miała wyraz szyderczego uśmiechu. Krew zakrzepła mi w żyłach, oddech zamarł w piersiach, jakbym sam otrzymał cios morderczy.
Spiesz się, spiesz! — wołał Haseason.
Przebiegłszy obok majtków i na pół żywego chłopca, po drabinie wyszedłem na górny pokład.
Statek, kołysząc się, płynął zwolna, a wśród lin i żagli, ujrzałem blask zachodzącego słońca. Widok ten wobec późnej godziny dnia, zdziwił mnie bardzo; zbyt mało posiadałem wiadomości z geografji, iżby wywnioskować, że w owej chwili, opływając do koła Szkocję, znajdowaliśmy się na pełnem morzu, między wyspami Szetland-Orkney i uniknęliśmy gwałtownego prądu cieśniny Gentlant-Firth. Będąc tak długo zamkniętym w ciemności, wyobrażałem sobie, żeśmy już w połowie drogi na Atlantyku. Mimo zdziwienia, wywołanego tak późnym zachodem słońca, biegłem szybko w górę, a jedyne, życzliwe mi na statku, ręce, uchroniły mnie od wpadnięcia w morze.
Okrągło zbudowana kajuta, gdzie miałem spać i służyć, wznosiła się sześć stóp nad pomostem, a w stosunku do wielkości dwumasztowca, była dość obszerna. Wewnątrz uj-