Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

słyszałem jakby żałosny jęk wiatru wśród wzgórzy... Pomyślałem, że zapewne zbiera się na burzę, nie przeczuwając, jak ważny wpływ, przed końcem jeszcze wieczoru, ma to mieć na losy moje.
Gdym przywołany został napowrót do pokoju, stryj odliczył mi do ręki trzydzieści złotych gwinei, resztę w drobnej złotej i srebrnej monecie trzymał jeszcze na dłoni; ale jakby ofiara przechodziła jego siły, pięść zacisnął i pieniądze schował do kieszeni.
— Powinno cię to przekonać rzekł — że mogę być dziwakiem, nieprzystępnym dla obcych, ale umiem dotrzymać słowa.
Wobec znanego skąpstwa stryja, dowód ten szczodrobliwości z jego strony, wprawił mnie w zdumienie; nie wiedziałem, jak mu mam dziękować.
— Ani słowa! — zawołał — podziękowań nie żądam, to mój obowiązek. Nie każdy zapewne postąpiłby tak na mojem miejscu, (lubo ja również jestem ostrożnym człowiekiem) przyjemnie mi jednak dopomódz synowi mego brata; cieszę się nadzieją, że teraz będziemy żyli na stopie przyjacielskiej, jak przystało na bliskich krewnych.
Odpowiedziałem mu tak wymownie, jak tylko umiałem, ale w duchu zadawałem sobie ciągle pytanie, co z tego wyniknie, jakie pobudki skłonić go mogły do rozstania się z ukochanemi przez niego gwineami, bo dziecko nawet nie byłoby uwierzyło, że skłonić go do tego mogło uczucie solidarności rodzinnej.