Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stkiem, co miało miejsce, osądź, jak dalece możesz mi ufać.
— Panie, — rzekłem — opowiem wszystko, lecz czyniąc to, powierzę twej dyskrecji życie przyjaciela. Daj mi słowo, że święcie dochowasz co do niego tajemnicy; a co do mojej osoby — nie żądam lepszej gwarancji nad tę, którą wyczytuję w twej twarzy.
Z poważną miną dał mi żądane zapewnienie.
Wszystko, od początku mu opowiedziałem. Słuchał z oczami przymkniętemi; chwilami zdawało mi się, że śpi. Lecz nie: słyszał i pamiętał każdy wyraz, jak się później przekonałem.
Gdy w toku opowiadania wymieniłem nazwisko Alana, otworzył oczy, i zerwał się z krzesła.
— Nie wymieniaj niepotrzebnie nazwisk, — rzekł, — szczególniej nazwisk górali, z których wielu jest w rozterce z prawem.
— Tak, możeby było to i lepiej, lecz to się już naprawić teraz nie da, więc mogę iść dalej.
— Wcale nie, — odrzekł, — zauważyłeś pewno, że ja trochę tępo słyszę: nie jestem pewnym, czy dokładnie to imię usłyszałem. Nazwiemy odtąd twego przyjaciela panem Thomsonem, dla uniknięcia pomyłek. I urządź się podobnie w ciągu opowiadania z nazwiskiem każdego buntowniczego górala — żywego, lub nieżywego — o którym chcesz wspomnieć.
Uśmiechnąłem się, robiąc uwagę, że Thomson nie zupełnie nadające się na Górną Szkockie imię, zgodziłem się jednak na propozy-